Pewnego lipcowego dnia zadzwonił telefon.
– Dziewczyny, dacie radę przygotować kameralną ceremonię dla dwojga? Jest trochę „last minute”.
– Jak bardzo „last minute”, jutro? – zażartowałam.
– Pojutrze. – padła odpowiedź.
Nie wiedziałam, czy byłam bardziej zaskoczona, czy zaciekawiona. Chyba nie było nawet czasu na te odczucia, bo w mojej głowie ruszyła już logistyczna maszyna. Niemniej jednak, zamiast odpowiedzi na dwadzieścia pytań, dostałam po prostu numer telefonu do… NIKI.
Niki mnie zaczarowała. Jest piękna. Jest kochana i jest kochająca. Miała taki łagodnie brzmiący głos, spokojny, ale pełen uczuć i pasji. Po tej pierwszej rozmowie wiedziałam, że to będzie jeden z najpiękniejszych dni tego lata.
Próbowałyśmy pytać o szczegóły, ale Ona jakby się wcale nimi nie interesowała. Ważne było tylko , aby mogli celebrować swoją miłość, wyspa, kapliczka… tyle zapamiętałam.
Po dwóch mailach i trzech sms-ach nadszedł TEN DZIEŃ. Spotkaliśmy się na wyspie Lopud.
Wszystko już na nich czekało… Ja na molo, Daria przygotowała powitanie w małej restauracyjce i przywiozła kwiaty. Po ceremonii, zaplanowany niespodziankowy szampan i owocowe przekąski. Czekała też Julia ze swoim obiektywem. Później Kyle żartował, że tylko taka kombinacja mogła się udać: Panna Młoda – Chorwatka, Pan Młody – Amerykanin, agencja IdoinDu z Dubrownika, prowadzona przez dwie Polki i fotografka– Ukrainka
Przypłynęli najprościej – na pokładzie lokalnego promu łączącego Dubrownik z wyspami – wśród ścisku i gwaru. Ale w tym tłumie zwiedzających, plażowiczów, turystów i umęczonych wyspiarzy, wysiadających ze statku, wydawali się być tylko oni.
Wypiliśmy orzeźwiającego drinka w nabrzeżnym barze, a kiedy tłum z promu przetoczył się już główną promednadą, znikając w głębi wyspy i gdzieś na leżakach oddalonych plaż ,ruszyliśmy w stronę kapliczki.
Na maleńkim, przykościelnym podwórku, zacienionym oleandrami i wysokim cyprysem miała miejsce jedna z najbardziej wzruszających ceremonii tego lata.
Niki & Kyle pwiedzieli sobie ” tak”. Powiedzieli sobie jeszcze kilka wzruszających słów – niewiele, a dużo. Upalne powietrze pachniało rozmarynem, a oni, przytuleni cicho obiecali sobie tę miłość. Swoją miłość na zawsze.
Tego dnia Lopud został wyczarowany ponownie, istniał tylko dla nich. Czas zatrzymał się w miejscu, a wyspa jakby wstrzymała oddech, aby uchwycić i zatrzymać te chwile, które stworzyli Niki i Kyle.
Dopiero później opowiedzieli nam tę romantyczną, choć nieco szaloną historię. Niki z pochodzenia jest Chorwatką. Urodziła się w Zadarze. Kyle w Stanach. Tam się poznali. Od kiedy wiedzieli, że są sobie przeznaczeni, Niki marzyła, aby ten wielki dzień odbył się nad Adriatykiem, nad Jej morzem i tylko z Jej mężczyzną.
Wsiadali jednak do samolotu bez żadnych ustaleń, bez żadnych rezerwacji. Niki przeglądała internet, i leciała do Europy z wiarą, że jej plan się uda, że marzenia się spełnią – właśnie te największe, najbardziej niewiarygodne. Kyle był nieco bardziej sceptyczny. Kiedy lądowali w Dubrowniku wiała bura. Wiatr rzucał samolotem na wszystkie strony i kiedy koła maszyny dotknęły w końcu pasa startowego stwierdził, że skoro to przeżyli, faktycznie szanse na ceremonię wzrosły… do 30%.
Dzwonili i pisali po agencjach… nic. Było późno. Kiedy dostałyśmy telefon, Niki i Kyle byli już właściwie na walizkach. Po dziesięciu dniach wakacji w Chorwacji, w sobotę,mieli wracać do Stanów. TEN PIĄTEK był ostatnim możliwym dniem i stał się TYM DNIEM.
„ (…) Jak dwa motyle, zwabione słońcem
Do tańca w powietrzu zaistniały.
Pomalowały skrzydłami kolory i chwile
– zniknęły? nie, tylko odleciały.”
I znów „Jadrolinia” wiozła ich szczęście po Adriatyku.